Czy uratowaliście komuś życie? Niekoniecznie człowiekowi i niekoniecznie istocie żywej (meble, ubrania czy kamienie żyją również swoim życiem, o czym opowiada wiele pięknych baśni). Czy daliście komuś, czemuś drugą szansę? Jak się wtedy czuliście? Czy był to tylko epizod, a może czyn ten na długie lata zmienił Wasze życie?

Kiedy przedzwoniła do mnie Dorotka (nasza weterynarz) z informacją, że młody folblut z flegmoną tylnej nogi (zakażenie bakteryjne, objawiające się opuchlizną i bólem kończyny) jedzie na rzeź, bo nikt go nie chce leczyć, powiedziałem, że zapytam się znajomych, może ktoś się nim zainteresuje. Wykonałem parę telefonów, ale niestety nikt nie chciał się zdecydować.

Miałem spore wątpliwości, czy sami będziemy w stanie przyjąć Winda do naszego stada. Konie u nas spędzają cały rok na dworze. Dają sobie doskonale radę, ale są do tego przyzwyczajone i zahartowane. Sportowy, wychuchany folblut nawet w zimie sierść ma prawie taką, jak w lecie. Nie dla niego zawieje i zadymki śnieżne. Przedzwoniłem do Ewki (Ewa Konczal, czytaj więcej w kategorii O Nas- Ludzie 4 KONI) i opowiedziałem jej o koniu. Nie pamiętam, kiedy ostatnio nazwała mnie rozsądnym człowiekiem, zachęciła mnie, żebym nie ulegał emocjom i rozważył spokojnie za i przeciw. Pomyślałem sobie, że można być rozsądnym, ale w tym czasie konia już nie będzie. Coś –  ktoś szeptał mi do ucha, że takie telefony jak od Dorotki, nie są przypadkowe. Dzwonię jeszcze raz do Ewki, z pytaniem, czy kupujemy konia, który za parę godzin ma umówiona wizytę u rzeźnika? Zgadza się, pod warunkiem, że ktoś nam pomoże. Dzwonię do Jacka Bożka, prezesa Klubu Gaja. Jacek, jest sprawa – ratujemy konia? Sekunda ciszy i pada sakramentalne TAK. Wielka ulga. Telefon do Dorotki– bierzemy, a raczej wykupujemy konia po cenie rzeźnej.

Rozmowa z właścicielem jest straszna. Całe życie hodował folbluty. Teraz wysyła swojego pięcioletniego, chorego konia na rzeź. Biegał dla niego i zarabiał pieniądze. Kiedy nie może już startować, wart jest tyle, ile waży. Ani więcej, ani mniej. Proszę właściciela, żeby obniżył mi cenę o parę złotych, bo chcę uratować konia, ale muszę go długo i troskliwie leczyć.  Słyszę, że nie ma takiej możliwości. Więcej się nie targuję, mam swoją godność. Kupuję 450kg jeszcze żywego mięsa.

O Windim * wiedziałem tylko tyle, że jest pięcioletnim folblutem. Podobno jest grzeczny i spokojny. Nie miałem takiego konia i nie wiem, co to znaczy „spokojny folblut”. Właściwie kupuję kota w worku.

IMG_0314

Kiedy go zobaczyłem jedna noga (chyba lewa), lekko mi się ugięła z wrażenia. Takiej bani na nodze konia jeszcze nie widziałem. Miałem wrażenie, że skóra w miejscu opuchlizny zaraz pęknie.

IMG_0284

 

Kiedy popatrzyłem mu w oczy, odniosłem wrażenie, jakby patrzył na mnie z politowaniem. Tak, to spojrzenie miało wielkie współczucie dla człowieka. Całe jego życie związane było z ludźmi. Od źrebaka troskliwie opiekowali się nim i jego mamą. Potem zaczęły się treningi. Za wcześnie, dużo za wcześnie, bo był wtedy jeszcze dzieckiem.  Zamknięty w boksie,  wychodził na zewnątrz tylko na treningi. Musiał się jakoś przystosować, chociaż było to całkowicie niezgodne z jego naturą. Trzy lata startów, niesamowity wysiłek fizyczny i psychiczny. Wiele młodziutkich koni, takich jak on, po tym okresie jest już właściwie wrakiem konia. Taka jest często cena sukcesu. Myślę, że ze swojej strony Wind robił wszystko co w jego mocy i starał się jak najlepiej. Teraz, kiedy jest chory, jedzie na rzeź.  Pewnie to wyczuwa i śni o wiecznie zielonych, podniebnych pastwiskach.

Windi, chodź ze mną. U nas też są pastwiska, chociaż teraz lekko przyprószone śniegiem. Tak, kupno tego konia to dobra decyzja. Nawet jak się z tego nie wyliże, to i tak warto było dla tego jednego spojrzenia.

Następnego dnia Windi przyjechał do nas, do Mniszkowa. Teraz mogę się mu spokojnie przyjrzeć. Pierwsze skojarzenie z chartem. Wysmukła, wysportowana sylwetka –  idealna do szybkiego  biegania. Po wyjściu z maszyny startowej musiał wyglądać wspaniale. Pełna krew. Pięknie, pięknie, tylko jak poradzi sobie u nas w zimie. Głowa do góry, Windi! Teraz to musimy już dać sobie radę.

IMG_0297

Dla bezpieczeństwa zamykam go w zagrodzie, a na noc w boksie. Dla towarzystwa ma Talara. Na Talarze można polegać. Nie zrobi Ci krzywdy. Przyjeżdża Dorotka i zabieramy się za leczenie. Antybiotyk, kompresy, masaże, ruch. Na razie tylko tyle możemy zrobić. Cały dzień na pastwisku, noce w boksie. Mija parę dni i zaczyna być widać leciutką poprawę. Nie można się poddawać. Nastawiam się na długie leczenie. Koń jest faktycznie spokojny. Opatrunki, masaże, zastrzyki znosi z anielską cierpliwością. Strasznie ułatwia to pracę. Czuję do niego coraz większą sympatię. Chyba się polubiliśmy. Tak lepiej, przecież jesteśmy już teraz na siebie skazani. Podczas lonżowania miło popatrzeć jak się rusza. Robi to z niesamowitą łatwością. Nie jest to piękny, pełen ekspresji ruch, tylko taki lekki, niewymuszony.

Zaczynamy trochę pracować z ziemi. Zwroty, cofanie, chody boczne, tego wszystkiego musi się dopiero nauczyć. Do tej pory biegał po torze, robił parę zakrętów i finiszował na prostej. Przed nami długa praca, żeby go tego wszystkiego oduczyć. Musi się za to nauczyć spokojnego biegania.

Zaczynam zabierać go w teren. Na razie nie mogę na nim jeździć . Kiedy wpuściłem go do stada zaczęły się walki. Teraz Windi nosi blizny i liże rany. Jadę na jednym koniu, a Windi biegnie za nami na lince. Nie jest mu lekko.  Do tej pory chodził po miękkim podłożu. Był podkuwany i miał wycinaną podeszwę. Teraz na kamieniach strasznie cierpi. Musimy dać sobie czas. Na razie wybieramy mniej wymagające podłoże. Spacery robią mu doskonale.  Nie miał chyba zbyt wiele okazji pobiegać w terenie. Mam wrażenie jakby się zachwycał krajobrazem.  Och, naprawdę cię lubię, ja również kocham takie widoki.

Skończyły się zastrzyki. Koniec z antybiotykiem. Nadchodzi chwila prawdy. Noga wygląda super. Opuchlizna zeszła, koń nie kuleje, dla mnie bomba. Z nadzieją patrzę w przyszłość. Trzy dni. Czwartego dnie noga wygląda strasznie. Od kolana po kopyto wszystko spuchnięte. I co teraz? No nie, nie mogę go tak zostawić. Stosowanie okładów to jak leczenie pudrem. Ale nic mi innego nie zostało. Kupiłem maść rozgrzewającą. Robię masaże, wcierki i owijam nogę. Owijki ściągam tylko na jazdę. Po terenach opuchlizna jakby mniejsza. Rano nadpęcie w owijkach wygląda super, za to powyżej, staw skokowy, lepiej nie mówić! Ściągam owijkę, masuję nogę, jedziemy w teren, robię masaż, wcieram maść, zakładam owijkę. I tak do końca jego istnienia? Może tak, może nie- zobaczymy. Rany powoli się zabliźniają i można założyć mu siodło. Jedziemy bez wędzidła tylko w samym kantarku. Uczę go zatrzymywania i skrętów. Strasznie jest sztywny i ciągnie. Na wyścigach jeździ się na mocnym kontakcie. Teraz powoli zaczyna reagować na subtelne sygnały. Dogadujemy się coraz lepiej. Zaakceptowało go stado. Myślę pozytywnie. Trzy nogi ma przecież zdrowe.

Nie martw się Windi, musimy nauczyć się żyć z twoją czwartą nogą.  Może doktor czas nam pomoże.

 

 

*Wind, to właściwie Wild Dancer. Nie byliśmy pewni jego prawdziwego imienia, dlatego Dzikiego Tancerza przez pomyłkę nazwaliśmy Tańczącym Wiatrem, w skrócie, Windim.