Zawody w Borotinie już za nami. To nasza pierwsza N-ka . Standardowo jest to 80km. Chodzi o to
żeby przeskok między P- klasą a N-klasą był jak najmniejszy. To i tak dużo, P to 40 km, N 80 km a więc 100%. Jednak nie w procentach rzecz. Wysiłek nie narasta liniowo. Do każdej wyższej klasy konie muszą po prostu dojrzeć fizycznie i psychicznie. Dlatego podnoszenie poprzeczki powinno być dokładnie przemyślane.

    Gdybym wcześniej znał trasę w Borotinie wiedziałbym, że nie jest to propozycja dla debiutującego konia. Gdyby, gdyby, gdyby,gdyby. Takie rzeczy trzeba wiedzieć. Startowaliśmy w kwietniu niedaleko Borotina w Wysokim Chloumcu. Teren był podobny pagórkowaty, ale podłoże na trasie dużo, dużo bardziej przyjazne dla końskich kopyt. Króciutkie odcinki asfaltu i praktycznie same łąki. Potem parę razy startowaliśmy w płaskim terenie i jakoś nam te pagóry umknęły. W Borotinie było bardzo mało płaskich odcinków praktycznie cały czas góra, dół na 18 km 490 m przewyższenia. Do tego kilometry szutrowych dróg z ostrymi kamieniami. Nasze konie biegają boso, bez podków i były to dla nich bardzo wymagające odcinki. Trasa była podzielona na dwie 36 km pętle i ostatnią 18 km. Po każdej pętli jest kontrola weterynaryjna i ok 30 min. przerwy. O 6 rano przed startem kontrola weterynaryjna, a o 7 godz. ruszamy w trasę. Zapowiada się upalny dzień. W Czechach normą jest wspólny start. Na naszym dystansie startuje siedem koni. Powolnym kłusem zaczyna się przygoda. Nie ścigamy się, jedziemy tak, żeby dojechać do mety. Ukończyć znaczy zwyciężyć. Ten slogan teraz nabiera realnego znaczenia. Dla Grimka i Fety to już czwarte zawody. Myślę, że raczej dopiero czwarte bo emocji jest sporo. Jeszcze rok temu o sportowych rajdach konnych nie wiedzieliśmy dosłownie nic a dzisiaj jedziemy N klasę.

Taktyka jest taka, że każdą pętle spróbujemy pojechać szybciej. Kiedy przejeżdżamy przez miasteczka i wioski prowadzi Feta. Wtedy Grimek może odpocząć psychicznie. Jest to koń po przejściach i daleko mu do stanu równowagi psychicznej. Mam podobnie i pewnie dlatego jeszcze się nie pozabijaliśmy. W terenie wychodzi na prowadzenie i nadaje tempo. Taka jazda sprawdziła nam się już na poprzednich zawodach. Feta jest odważniejsza a Grimek szybszy. Gdzieś na 25 km Feta wpada do dziury. Wyglądało to poważnie ale biegnie dalej. Jednak na 34 km idzie jakoś dziwnie. Paula zaczyna się niepokoić. Koniec pierwszej pętli. Grimek wchodzi na bramkę praktycznie z marszu. Tętno 52. Feta niestety zaczyna utykać. Nie wiemy czy to przez tę dziurę czy może się podbiła. Za dużo było tych szutrowych dróg więc mogło się to przydarzyć. Zbiera się komisja i niestety jest decyzja o eliminacji. Strasznie mi szkoda Pauli. Szykowaliśmy się na te zawody od dawna. Mnóstwo wysiłku a tu taki pech. No cóż taki jest ten sport. Nie można się załamywać. Z Grimkiem ruszamy dalej.

Nie jest to łatwe. Nie chce iść. Próbuję go zrozumieć i tłumaczę mu całą drogę dlaczego jedziemy sami. Chyba mnie nie zrozumiał. Tempo mamy ciut lepsze jak na poprzedniej pętli, ale jedzie się kiepsko. Ok 65 km nadchodzi kryzys. Nie ma ciągu do przodu a sztywność zastępuje dotychczasową lekkość ruchu. Na bramkę weterynaryjną wchodzimy znowu z marszu, tętno 56, ale jest problem z odwodnieniem. Po paru minutach wchodzimy ponownie i teraz jest ok. Niestety Grimek nie chce jeść. Niedobrze. Przed nami ostatnie 18 km. Rozumiem go doskonale. Kończy pętlę, bagatela 36 km, potem następną. Ściągamy siodło, badanie, przerwa, Fata zostaje a on ma biec samotnie dalej. Poza wysiłkiem fizycznym duży stres. Nie można się załamywać, taki jest ten sport. Ostatnią pętlę biegnie nam się dużo lepiej i dużo szybciej. Jesteśmy jak w transie. Mijają kolejne kilometry. Pamiętam doskonale taki stan ze wspinania. Trzy dni bez spania, bez jedzenia, nic nie jest ważne nic nas nie zatrzyma. Picie to podstawa. Wiadra z wodą na serwisach Grimek wypija prawie do końca. Psychicznie też lepiej. Powraca nieznośna lekkość ruchu. Pocieszam się, że jednak dobrze go przygotowałem. W końcu meta. Pierwsza N-ka za nami. Hej, hej udało się. Dzięki Grimku druhu mój wierny. Daliśmy radę. Dziękujemy również naszemu serwisowi. Bez ich zaangażowania i pomocy byłoby strasznie ciężko. Dzięki serdeczne. Myślami już jesteśmy na następnych zawodach. Taki jest ten sport:))))).


I jeszcze parę słów o zawodach. Czesi kolejny raz zaskoczyli nas bardzo pozytywnie. Zawody dwudniowe łącznie ok. 80 koni. Konie od 70cm do 170 cm. Zawodnicy od 5 lat noooo prawie do końca. W boksach może z pięć koni. Reszta na łące. Każdy robi sobie z taśm mały padoczek i wstawia tam konia. Spanie różnie zależy czym kto dysponuje. Są wypasione koniowozy, kampery, namioty duże i małe. Kolorowe miasteczko dla ludzi i koni. Palą się małe ogniska, grille, muzyka i śpiewy prawie do rana. Na terenie upadającego byłego PGR w obskurnej stodole odprawa techniczna. Na dole jedzenia smacznie i szybko każdy może wybrać coś dla siebie. Na poddaszu siedzimy w szkolnych ławeczkach pamiętających chyba jeszcze okres CK. Na ścianie duży ekran. Jest właściwie wszystko co potrzeba. Przy pełnym luzie prawdziwy profesjonalizm. Żadnych niedomówień. Doskonale oznakowana trasa. Każdy wie jak i kiedy ma jechać.

 

Są to już nasze czwarte zawody w Czechach. Ku naszemu zaskoczeniu organizatorzy znają nas z imienia. Jest to bardzo miłe. Na zakończenie na plac wchodzimy wszyscy razem z końmi. W końcu to one są największymi bohaterami. Główny organizator wjeżdża na wielbłądzie. Zawodnicy i konie którym, nie udało się ukończyć dystansu też są dekorowani. Dostają największe brawa. Taaak zawody w Borotinie to była niezła przygoda.