Nie mogę napisać: „zawsze chciałam być jak Zorro, przemierzać noc na karym wierzchowcu”. Z Zorrem mam tyle wspólnego, że kiedyś zdarzyło mi się usiąść na CZARNYM, prowadzonym na lonży kucyku i zrobić parę kółek wokół placu. A gdzie szaleńcza szarża! Skakanie po dachach! Galop w stronę pełnego, nasycającego noc blaskiem księżyca!

A co mogłabym napisać? Niewiele mnie wcześniej łączyło z końmi. Myślę, że jestem laikiem idealnym. Do czasu aż zostanę drugim Markiem Rashid’em będę pisać z takiej naiwnej perspektywy 😉

Po co opisuję swoje doświadczenia z końmi? Cóż, jeśli ja nauczę się z nimi komunikować, to dla każdego jest nadzieja! Gdy parę miesięcy temu zaczęłam pracę z końmi, pod okiem Roberta, postrzegałam je nieco inaczej niż teraz. Z każdym tygodniem uczyłam się czegoś nowego o koniach i o sobie. W międzyczasie złamałam rękę (spadając ze schodów, nie z końskiego grzbietu), a teraz wracam do Mniszkowa po przerwie. Z uwagi na mój kierunek studiów, (ostrzegam!) będzie trochę psychologizowania!

Początkowo nie byłam nastawiona na jazdę konną. Największa i najbardziej fascynująca praca, jaką mam do zrobienia, to poukładać sobie w głowie. W moim kontakcie z końmi widzę również szansę dla siebie. Na poradzenie sobie z własnymi lękami i potrzebą kontrolowania. Myślę, że im mniej mam zaufania do siebie, tym większe parcie na kontrolowanie otoczenia, innych ludzi, zwierząt.

Kontrolowanie i narzucanie swojej woli nie jest perfekcyjnym rozwiązaniem. Największą sztuką jest sprawić, aby koń CHCIAŁ podążyć drogą, którą mu proponuję (Kaziu). Nie zmuszać go, ale pokazać, że tam, gdzie on znajduje się w danym momencie, nie będzie mu zbyt wygodnie, a jeśli pójdzie za mną, och!, to jakby podążał schodami do nieba.

Jeśli w moim opowiadaniu pojawia się Kaziu w nawiasie, znaczy to, że parafrazuję jego słowa, które pobudziły mnie do własnych refleksji,a nie chcę kraść cudzych myśli, tylko je uprzejmie wypożyczać- tak czy siak, piszę w ten sposób, ponieważ rozpoczynanie każdego akapitu od słów „Kaziu powiedział..” może być irytujące dla wyczulonego czytelnika.

Zaczęliśmy kręcić filmy. Nie potrafię się całkowicie skoncentrować na koniach, gdy jestem zaaferowana podnoszeniem walorów estetycznych filmów o nich, jednak po powrocie do domu, mogę przyjrzeć się im dokładnej na nagraniach i przeanalizować niektóre subtelności, które umykają za pierwszym razem. Myślę, że to bardzo dobra metoda. Gdy Kaziu nagrywa mnie jak działam coś z końmi, mogę później przeanalizować, gdzie popełniłam błędy, a kiedy zareagowałam właściwie.

Pierwsza lekcja z Talarem – to mój start z poziomu „0”.

Poznaliście już Talara, prawda?  (więcej o nim w kategorii „Nasze konie„). To mały, pękaty, ospały kuc (koń fiordzki). Wzbudzał we mnie taką ckliwość tą swoją pozorną niemrawością.Ta dwunożna istota obok niego (którą zobaczycie na filmiku)- to ja. Tu na filmie widzicie właśnie, jak Talar mnie z początku ignoruje. Będąc przy nim, mam wrażenie, że ciągle buja w obłokach (może wyobraża sobie, że jest pegazem). Przypomina mi trochę osiołka z Kubusia Puchatka. Zdaje mi się czasami, jakby za Kłapouchym mówił: „Nie popędzaj mnie. Nie dalejwięcuj mnie” Powolny, malkontent, marzyciel, smutas czy uparciuch? A może Talar łączy w sobie te wszystkie określenia? Takie są moje pierwsze wrażenia. Jak w kontaktach międzyludzkich, tak i tutaj- pierwsze wrażenie gra istotną rolę. I to obustronnie. W kontakcie z koniem kluczowe jest pierwsze 10 minut (Kaziu). Czy wydam mu/jej się interesująca, godna uwagi, zaufania, czy przyrówna mnie do denerwującej ją swoimi kąśnięciami- końskiej muchy. Albo kępki trawy. Chociaż nie, akurat porcja smacznej zielonej trawy może być dla konia bardziej nęcąca niż człowiek, który zwykle czegoś chce, czegoś wymaga, odrywa od śniadania czy zabiera od stada.

 

Tak to się zaczęło. Z Talarem, jak i z całym stadem ciągle się poznajemy. Początkowo obgryzałam paznokcie na myśl, jak będę rozpoznawać konie Roberta- prawie wszystkie są siwe!

 

P.S. Poniżej znajdziecie krótki filmik, na którym Kaziu instruuje mnie jak zmotywować Talara do podążenia za mną.

 

Krok 1: Obieram sobie cel. Patrzę w określonym kierunku, w którym chcę podążyć. Nie na konia, nie pod nogi. Wiem dokąd idę i sygnalizuję to koniowi.

Krok 2: Pokazuję Talarowi ręką kierunek w którym podążamy. Wzrok powinnam mieć cały czas skierowany na cel, do którego chcę dojść.

Krok 3: Przenoszę ciężar ciała do przodu, tak jakbym wykonywała pierwszy krok.

Krok 4: Stwarzam koniowi trochę niedogodności, motywuję go bacikiem, aż ruszy (nie biję go, ani krzywdzę, tylko macham bacikiem przy jego zadzie, ewentualnie lekko poklepuję)

Krok 5: Pochwalić! Nagrodzić poprzez pogłaskanie i zdjęcie presji.

Koń może ze mną ruszyć na każdym z opisanych etapów/kroków. Możemy mieć taką chemię, taką komunikację, że wystarczy, że pomyślę o pójściu w konkretnym kierunku, a on to wyczuje i zrobi. Marzy mi się takie porozumienie J Niestety, W moim przypadku tak nie jest. Na filmie widzicie, że nie przestrzegam wszystkich opisanych przeze mnie zasad. Spełnienie ich wymaga ode mnie dużo koncentracji. Zobaczycie i wyłapiecie błędy jakie popełniłam. Pierwsze co mi się nasuwa, to brak konsekwencji w poklepywaniu Talara bacikiem. Powinnam to robić aż ruszy, zwiększając stopniowo intensywność. Takie pukanie i przestawanie wysyła mu mylne sygnały. Pach, pach-przerwa, a przerwa to przecież nagroda, zdjęcie presji. Czy rzuca Wam się w oczy coś jeszcze?

Przede mną i Talarem jest jeszcze wiele pracy. Śledźcie naszego bloga, zobaczycie jak nam idzie.