Kiedy pojawia się kontuzja, poważna kontuzja jesteśmy bezradni jak dziecko. Nasz cudowny, przemyślany plan rozsypuje się jak domek z kart, dosłownie opadają nam ręce. Mistrzostwa Polski z Grimkiem, Mistrzostwa Świata Młodych Koni z Zimkiem. Wrota do świata prawdziwej sportowej rywalizacji, międzynarodowych zawodów, zaczynały się przed nami uchylać, były tuż na wyciągnięcie ręki, aż tu nagle zatrzasnęły się nam tuż przed nosem. Ale nie o nas tu chodzi. I to jest najtrudniejsze w tym wszystkim. To tak jak w zespole. Gdy zostaje kontuzjowany jeden zawodnik, cała drużyna musi się przebudować i przeformułować. Ten proces trwa, ale to zawodnik po urazie ma przed sobą najtrudniejszą i dużo dłuższą drogę do przebycia by odnaleźć się w nowej pokontuzyjnej rzeczywistości. A w tym przypadku zawodnikiem jest koń. Na drodze do pełnego wyleczenia nie ma ścieżek na skróty. Trzeba uzbroić się w cierpliwość.
Stało się.
Pierwsze pytanie DLACZEGO ???? Nie zawsze można znaleźć na nie odpowiedź. Kontuzja może zdarzyć się wszędzie, na pastwisku, na spacerze w terenie. Staramy się minimalizować ryzyko. Ale i podejmujemy coraz bardziej wymagające wyzwania. Podziwiamy gwiazdy na nocnym niebie i wydaje nam się, że nas do siebie ciągną wbrew sile grawitacji, by za chwile potknąć się o to, co ziemskie, wystający z ziemi korzeń czy głaz. Z nosa leje się krew, kolana poobdzierane, rzucone w przestrzeń ostre słowo. Ale po chwili podnosisz się, ocierasz krew rękawem i myślisz sobie, no tak, na drodze do gwiazd nie zapominaj patrzeć pod nogi.
Następne pytanie CO DALEJ ????? Czy uda nam się powrócić do sportu? Czy to już koniec przygody? Jak będą wyglądały kolejne miesiące? Jaki postawić sobie nowy cel i jak odnaleźć sens w nowej sytuacji?
Najtrudniejszy jest pierwszy moment. Szok. Stało się coś złego. Dlaczego akurat mnie się to przytrafiło. Z obiecującego sportowca nagle staję się kimś, kto potrzebuje pomocy codziennym funkcjonowaniu. Złość, frustracja, a zaraz za nimi głęboki smutek. Jednak z każdym dniem zaczynam się oswajać z nową rzeczywistością. Rozróżniać, co mogę, a czego nie mogę w obecnym stanie. Powoli dociera do mnie, że oto pojawił się czas, który mogę przeznaczyć na zaległe sprawy, czy nawet odszukać jakiś brakujący puzzel własnej życiowej układanki, a może zwyczajnie odpocząć i zregenerować organizm, który poprosił w bardzo skrajny sposób o przerwę. Wierzymy, że tak właśnie będzie z Grimkiem i Zimkiem. Przerwa dobrze im zrobi, a potem w cierpliwy i rozsądny sposób, będziemy walczyć o powrót- do codziennego funkcjonowania, a potem do sportu.
Koń po kontuzji traci na wartości. Nie jest już pewniakiem na sto procent. Osobiście miałem wiele kontuzji, pewnie zbyt wiele. Niektóre są widoczne z daleka. Nie wstydzę się ich. Są jak medale z pola walki. Na początku trochę ciążyły, ale nauczyłem się z nimi żyć. Nie przeszkadzały we wspinaniu i galopach. Jako młody chłopak nabawiłem się jałowej martwicy stawu kolanowego, skomplikowane złamanie obojczyka, zmiażdżony biceps i zerwany achilles. Kiedyś wpadłem do szczeliny lodowcowej i paskudnie złamałem sześć żeber. Dwa miesiące później leciałem już na kolejną wyprawę. Można by rzec, że z kontuzjami jestem za pan brat. To prawda. Miałem ich sporo. Nigdy nie były powodem radości ani dumy. Nigdy też nie były powodem rozpaczy. Zawsze rozwalały ten misterny plan. Zawsze też potrafiłem się z nich wylizać. Z perspektywy czasu wydaje mi się, że nie były takie złe. Pozwoliły odpocząć, porządnie zregenerować wyeksploatowany organizm. Potem zawsze szybko wracałem do formy, jeszcze lepszej formy. Myślę, że wszystko to było w mojej głowie, w mojej psychice . Leżąc w łóżku myślałem, czytałem, rozmawiałem o górach i planowałem kolejne wyprawy. Dla kontuzji nie było miejsca w mojej głowie.
Z końmi jest jednak inaczej. To nie jest nasza kontuzja, chociaż bezpośrednio nas dotyka. Mamy wyrzuty sumienia, w końcu to na naszych barkach spoczywa odpowiedzialność za ich życie i zdrowie. Czasami mamy też poczucie zawodu. Nasz partner, czyli koń nie sprostał naszym oczekiwaniom. Kontuzja może być postrzegana jako oznaka słabości. Wymarzony cel z kimś takim staje się nierealny. Teraz może być już tylko gorzej. Z czasem pytanie „Dlaczego pojawiła się kontuzja?” traci swoją moc i znaczenie. Teraz nic nie będzie już takie, jak przedtem. Jedyne wyjście w dalszej realizacji celu to zmiana partnera. Tak jest najłatwiej.
Dlaczego jednak walczymy o powrót Grimka i Zimka do sportu? Po pierwsze- wierzymy.W końcu tylu sportowcom się udało. Robert Kubica, Karol Bielecki, również musieli na nowo nauczyć się funkcjonować ze swoimi ograniczeniami. Ale to marzenia o sporcie, powrocie na tor, na hale, dały im napęd do działania. I powrócili w wielkim stylu. Robert Kubica po ośmiu latach zmagań wrócił do Formuły 1. W 2016 roku, 6 lat po utracie lewego oka, Karol Bielecki został królem strzelców Igrzysk Olimpijskich. Takie powroty są nawet więcej warte, bo wtedy dopiero można poznać swoje męstwo. Po takiej próbie, jest się już prawdziwym wojownikiem. Nie do zatrzymania.
Z drugiej strony, sami doświadczając kontuzji, wiemy z czym to się wiąże, z jakimi emocjami. W sporcie jest to obawa przed wypadnięciem z obiegu, utratą formy i sezonu. Takie czasy. Rakiety unoszą nas w dal, mleko w kartoniku i ciepła woda w kranie. Sportowy poziom ciągle rośnie. Biegamy coraz szybciej , coraz wyżej skaczemy. Potrzebne są coraz lepsze, szybsze i droższe konie. Jeżeli stać nas na nie, to jest w czym wybierać. Nie wszystko jednak można kupić. Rzeczy jak się psują, to się je wyrzuca. Związki i przyjaźnie pękają przy pierwszej próbie. Ale można też inaczej. Coraz częściej naprawiamy, a jeśli naprawdę już nie da rady, to bywa, że znajdujemy inne zastosowanie dla czegoś, co pewnie wylądowałoby na śmietniku. Zepsute przedmioty codziennego użytku, w odpowiednich rękach zmieniają się w dzieła sztuki. A wspólne, trudne przeżycia hartują i spajają.
Wspieranie chłopaków wynika trochę z poczucia obowiązku wobec nich, ale przede wszystkim z przyjaźni, która między nami zaczynała rozkwitać. Wśród swoich najlepiej wylizać rany i dojść do siebie. Po to żyjemy w grupach, stadach, rodzinach. Gdy jednemu coś się dzieje, reszta nie porzuca go, tylko troszczy się, opiekuje, daje siłę zranionemu i pomaga mu wrócić do zdrowia i razem wyruszyć dalej. Trochę to wyidealizowane, prawda? Nie przystaje do brutalnej wizji świata, gdzie na każdym kroku czyhają na nas drapieżniki. Ale chyba właśnie dla takiego ideału warto żyć i samemu przyłożyć rękę do tego, by stał on się rzeczywistością.
fot. „Kaziu frasobliwy”, autor Dominik Doliński
„… na drodze do gwiazd nie zapominaj patrzeć pod nogi.” Piękny tekst…mówi jednak o marzeniach człowieka…i zapomina o pragnieniach konia… Rywalizacja sportowa to droga do zaspokojenia ludzkich ambicji… Koń, choć udomowiony, wciąż w głębi swej natury dziki, galopuje innymi drogami potrzeb… ? ? ? ?