Nasze jedyne zdjęcie Filipa i jego wierzchowca.

Jedyna zachowana do naszych czasów podobizna Filipa i jego wierzchowca, Talara.

 

„Osiąganie sukcesów jest i było dla mnie ważne. Zawsze lubiłem jak mi się coś udaje i mocno to przeżywałem, tak samo jak porażki. Ale uważam, że dobrze jest się na chwilę zatrzymać i osądzić, co się bardziej dla mnie liczy. Obcowanie z końmi u Roberta w Mniszkowie nauczyło mnie jak zachować zdrowy stosunek do siebie i dystans, wzmocnić pewność siebie i poczucie odpowiedzialności za swój los. Pozwoliło mi też nabrać szacunku do siebie i dumy i głębiej zrozumieć co to znaczy zwolnić, aby żyć pełnią życia – bez względu na wydarzenia, nieważne czy one mi sprzyjają czy też nie. Trzeba tylko pokonać strach przed zmianami, które pojawiają się w życiu niespodziewanie częściej, niż się to może wydawać. Trzeba się chwilami zastanowić czy warto podążać wyłącznie za swoim przeznaczeniem, czy warto wszystko poświęcić jednej idei. Od takich zwierząt jak konie trzeba się jeszcze o życiu wiele nauczyć.” (Filip)

Z Filipem poznaliśmy się, gdy w 2005 roku przyjechał do nas, na Mniszków, na obóz wspinaczkowy. Już wtedy czuliśmy, że nić sympatii i porozumienia, która się wtedy między nami nawiązała utkana została grubymi włóknami. We wrześniu zeszłego roku, po 7-letniej przerwie, Filip znów u nas zawitał. Przyjechał odpocząć od miejskiego zgiełku. Mieliśmy już wtedy 7 koni, więc dodatkowa para rąk do pomocy bardzo nam się przydała.

 

IMG_0273

Chojraki na obozie narciarskim w Beskidach (Zima 2005, na zewnątrz -30 C). Od lewej: Kaziu, Filip, Piotrek

 

W trakcie swojego pobytu Filip prowadził pamiętnik, którego fragmenty przeczytacie poniżej. Filip opisuje swoje wnikliwe obserwacje, wewnętrzne przeżycia w kontakcie z końmi oraz przyjaźń, którą nawiązał z Talarem.

 

P1020522

Witaj, Talar! (fot. Filip)

 

Jeśli tylko się na to otworzymy, konie zaproszą nas do swojego świata i wiele nas nauczą. Oto, czego nauczyły Filipa…

Filip pisze o sobie oraz o tym, jak się poznaliśmy:

„Zawsze poszukiwałem wyzwań. To doprowadziło mnie do pierwszego wyjazdu z moimi dawnymi znajomymi z SOTIS-u (Centrum Terapii Autyzmu) do Mniszkowa. Tam, w sierpniu 2005 roku poznałem Roberta „Kazia” Kaźmierskiego. W trakcie pierwszego pobytu w Czarodziejskiej Górze najbardziej podobała mi się nauka wspinania oraz niesamowite widoki na góry. Po raz ostatni w Mniszkowie widziałem się z Robertem 7 lat temu. Od tamtej pory sporo się w moim życiu zmieniło. Dostałem się na studia w SGGW, na kierunek Ochrona Środowiska. Obroniłem pracę inżynierską i kontynuuję ten sam kierunek na magisterce. Niestety, zajęcia, których się podjąłem, wymagały przeznaczenia niemało godzin na pracę przy komputerze. Zatęskniłem w końcu za oderwaniem się od miejskiego zgiełku Warszawy. I oto latem ubiegłego roku pojawiła się szansa na spełnienie marzenia. Robert zaprosił mnie na spędzenie wrześniowego urlopu w jego rodzinnych stronach. Beata Kozielec, mój lekarz – psycholog, poparła tę inicjatywę, jako że od godzin spędzonych przy laptopie zacząłem już świrować.”

Pierwszy dzień na Mniszkowie, pierwszy kontakt z końmi:

„Dotarłem do Janowic, skąd Robert zawiózł mnie swoim wozem do miejsca doskonale mi znanego sprzed 7 lat – do Mniszkowa. Najpierw przed podróżą nie mogłem uwierzyć, że idea pomocy i pracy przy koniach w końcu się ziści. Wcześniej niewiele mnie łączyło z końmi. Ale teraz one tam były, czekały i pasły się spokojnie na łące.

DSC_6492

Najpierw poznałem Talara. To dość młody fiording, jasnobrązowy, z ciemnym pasem biegnącym wzdłuż grzbietu. To także najgrubszy ze wszystkich tutejszych koni. Jak tylko go zobaczyłem na łące, przez chwilę wpatrywałem się naprzeciwko niego, a on naprzeciwko mnie. Talar na pozór wydaje się wyważony, ale skrywa swoją nieśmiałość. Jest najniżej w hierarchii całego stada, dlatego często zaszywa się w kącie. Na całe szczęście wszystkie tutejsze konie nie mają podków, są więc odciążone od bólu, jaki niesie ze sobą przykuwanie podków do ich kopyt.

 

P1020680

Talar okiem Filipa

 

Przed południem zabrałem się za czesanie i czyszczenie Talara. Robota niesamowicie uspokajająca. Jestem tu raptem pierwszy dzień, a już czuję się inaczej, jakbym się mniej stresował. Nic dziwnego zresztą; taki kontakt z naturą to moc lecznicza dla psychiki i ciała.

Przed dwunastą wyszedłem na dwór poznać bliżej Grimbolda. To koń, który w minione dni, pasąc się w zagrodzie obok Talara, stał się towarzyszem jego życia i to z wzajemnością. Z daleka wydaje się potężnym i szybkim arabem. Grimbold musi teraz stopniowo nabierać pewności siebie, galopując i przebywając na dworze. Głównie spędzałem czas na oswajaniu się z Talarem. Spoko konik. Niestety, okazało się, że od czasu do czasu przywoływanie go do pozostania w stałym miejscu postoju będzie wymagało nieco inwencji. Ostrożności przede wszystkim, aby nie nadepnął mi na nogę! Później Robert o tej samej porze dnia chciał mnie nagrać, jak oswajam się z Talarem. Niesamowita sprawa! Tego samego dnia, pełni energii, po obiedzie ruszyliśmy na dwór, gdzie nagrywałem Grimbolda trenującego pod czujnym okiem Roberta. Wyglądało to dość śmiesznie. Najpierw Robert kierował wzrok konia ku swojemu palcowi wskazującemu, po czym śledził trasę, jaką ten przybiera nóżkami. Pierwsze polecenie, jakie arab miał wykonać, to stanąć na drewnianej posadzce. To było dość trudne. Przez napływ stresu koń nie potrafił ustać na posadzce, nie zstępując przy tym ani jedną kończyną na ziemię. Miałem wrażenie, iż zwierza oblał zimny pot, po tym jak tylko usłyszał komendę: WOW! Potem kończyło się czasami na tym, iż koń wypuszczał swoje klocki. Nic dziwnego, skoro strach go ściskał. Oprócz tego nagrywałem Grimbolda, jak ten przeskakiwał przez mini-przeszkody. Były to drewniane belki położone na ziemi, tudzież nieco uniesione nad ziemią. Filmowałem go także w zagrodzie, gdzie miał zataczać koło wokół Roberta. To jednak się nie udawało. Koń spontanicznie okazywał swój lęk, kierując i unosząc dziwnie swój łeb ku górze. Patrzył przy tym tępo w niebo, jakby z przerażenia miał za chwilę zrobić coś głupiego, a nie mógł. Wzbudził we mnie smutek, to było coś niesamowitego!”

Po paru dniach Filip zaczyna bliżej się przyglądać barwnemu życiu na pastwisku i wyostrza zmysł obserwacji:

„Dwa razy udało mi się nagrać, jak dwa blade araby uprawiały seks. To typowe zjawisko także u ludzi, samiec przecież zazwyczaj wskakuje na samicę. Tyle że u tych koni kiedy facet finiszował ani on, ani jego partnerka nie wydawali tego słynnego, mocno nasyconego ekstazą krzyku- krzyku szaleństwa z miłości! Nie było też tego słodkiego westchnienia samicy, gdy tylko – jakby podejść bliżej – ona i on pokryli się białymi, mączystymi kroplami potu. Całkiem prawdopodobne, że tak się stało. Robert mi wskazał, że to świetny materiał, lecz niewskazany do oglądania przez dzieci poniżej 18 roku życia. W każdym razie było to dla mnie na tyle intensywne doświadczenie, że ten seks klaczy i ogiera do teraz trwa w mojej pamięci.”

Pierwsza nasza wspólna przejażdżka:

„Na wieczór, przed kolacją udaliśmy się z Robertem konno na wypad na rozległe wyżyny, który skończył się tak szybko, jak się rozpoczął. Okazało się, że strzemię to nie to samo, co za nie uznałem. Po drodze się odczepiło od mojej lewej stopy, przez co nie miałem już w co ją włożyć, w celu stabilizowania swojej pozycji siedzącej w trakcie jazdy.”

Filip opisuje nasz wspólny rytuał. Palenie fajki w zacnym towarzystwie naszego stada to idealny sposób na wyciszenie i czas na podsumowanie przemijającego dnia.

 

P1020730

Widok z naszych pastwisk (fot. Filip)

 

„Założę się, iż na zakończenie tego pięknego dnia, Robert znów będzie chciał mnie zaprosić na palenie przez siebie fajki w towarzystwie koni. Ten gest oznacza podobno, że nic ci się nie chce od koni wymagać, po prostu tylko dmuchasz na niewzruszone i zimne. Po prostu śledzisz szlak końskiego tuptania po ściółce na zboczu łąki. Wszystkie osobniki pasą się jak gdyby nigdy nic, atmosfera stonowana. Jest tu też kilka miejsc, w których trawy leżą całe na ziemi. To rezultat wypoczynku koni, gdy te chciały opalić swoje boczki, lewy bądź prawy. Zdarzało się, że przed wykorzystaniem naturalnego solarium tarzały się w ziemi, by zapewnić sobie filtr przed promieniowaniem UV.”

 

P1020692

Praca przy koniach to nie tylko przyjemności- Filip przygotowuje picadero

 

Refleksje Filipa po obejrzeniu filmu „Ścieżka konia”:

 

„Po wysuszeniu mokrej odzieży, już w trakcie sutej kolacji, picia gorącej czekolady i herbaty, obejrzeliśmy film pt. „Ścieżka konia”. Płynie z niego przesłanie podobne do tego, które usłyszałem w filmie z serii „Widziane z bliska:[…]” właśnie o koniach. Mianowicie, że możemy w ich oczach zobaczyć odbicia naszych dusz. Jednym z podjętych tam tematów, jaki szczególnie zapadł mi w pamięci, to o dolegliwościach u koni po ich długotrwałym ujeżdżaniu. Bohaterka filmu, Stormy May, podjęła się podróży po świecie, czerpiąc nauki od znanych trenerów koni. Zrewidowała swoje nastawienie do jazdy konnej po tym, czego się dowiedziała i co widziała, zwłaszcza w Rosji. Znany rosyjski trener koni, Aleksander Nevzorov, jest promotorem trenowania koni bez wykorzystywania narzędzi, takich jak podkowy, siodła i wędzidła. Takie narzędzia zmuszają wierzchowce do całkowitego posłuszeństwa wobec jeźdźca, często kosztem własnej kondycji i zdrowia. Obrazy termowizyjne ujawniły szkody, jakie już po piętnastu minutach konnej jazdy zachodzą u koni przy wykorzystaniu takiego inwentarza. To uświadomiło bohaterce, dlaczego między ujeżdżającymi a ujeżdżanymi wierzchowcami dochodziło do kłótni.

Szkopuł polega na tym, iż to właśnie „najznamienitsi” jeźdźcy wrzucili konie w lochy depresji, nędzy, rozpaczy i przytłaczającej udręki[!] Na obrazach widać było, w jak przytłaczająco sporych obszarach ciało nie było dobrze ukrwione. To efekt trwającego ponad dwadzieścia minut ujeżdżania zwierza. Skutki takich metod dawały się we znaki także w zgryzie. Podobno łeb konia jest jedną z najbardziej unerwionych części ciała i dlatego traktowanie zgryzu wędzidłem wywołuje u koni ostry i niezwykle przeszywający ból. Z czasem następowało po prostu zmęczenie nerwów i fizjologiczne osłabienie organizmu zwierzęcia. Ponadto metalowe podkowy pokazały tu swoją drugą stronę medalu. Powszechnie, od dawien dawna konie podkuwano w celu ochrony ich kopyt przed ścieraniem i tym, co czekało je w niechlujnych stajniach. Nie mamy prawa winić ludzi za to, jak je traktowali w minionych wiekach. Ale ograniczenie przestrzeni ich wybiegów do dziesięciu metrów, poddawanie kopyt „ochronie” i długotrwała jazda w siodle niekorzystnie wpływały na ich kondycję i zdrowie. Nie mogłem tego nazwać sportem; musiałem to nazwać krzywdą.”

Dla urozmaicenia naszej codziennej pracy, wybraliśmy się na zawody:

„Przed południem, po drugim śniadaniu, ruszyliśmy na zawody konne. Mają charakter westernu, konkurencyjny. Wszędzie pełno dziewczyn i chłopców ubranych po kowbojsku tylko jeden był ubrany na wzór jeźdźca z piekieł, czyli jak tatar.

 

P1020563

Jeździec prosto z piekieł…

 

Wszyscy staliśmy w pustynnym deszczu, skwar lał się z nieba, słońce świeciło na całego. Na koniec udaliśmy się do stajni, gdzie konie trzymano podkute nawet do ósmej rano. I tak od szóstej wieczorem, bezustannie grzęzły we własnym cuchnącym gnoju i moczu. Koszmar…! Jeśli to jeźdźcy przy takim traktowaniu koni wciąż nazywają to ich treningiem, to ja dziękuję…!”

Kolejny wyjazd w teren, pierwsza gleba!

„Następnego dnia po zawodach wybraliśmy się na koniach do Justyny (znajomy hodowca koni po drugiej stronie góry), taki przynajmniej mieliśmy cel podróży. Robert na czele z Fetą, ja tuż za nim na Talarze. Oba strzemiona trzymały się u mnie tym razem lepiej.

Parę chwil później między Fetą i Talarem wybuchła kłótnia. Sporo czasu minęło, odkąd Talar po raz ostatni był na takim wypadzie. Nic dziwnego, że chciał wracać do chałupy. Zaczął kombinować, aby wyprzedzić klacz; ale to co się potem stało przekroczyło granice. Mój Fiording truchtał z Fetą prawie łeb w łeb i nic już nie mogło zatrzymać tej reakcji łańcuchowej. U obydwu koni puściły hamulce, jazda stała się ostrzejsza, jak przy ujeżdżaniu mustangów i…obaj z Robertem zaliczyliśmy glebę! Najpierw z Talara spadłem ja, potem Robert z Fety. Doszło do przestawienia się siodła z jej grzbietu na brzuch. Z biegiem chwil Robert uświadomił sobie, iż z takim problemem u Talara nie dotrzemy do Justyny. Więc abyśmy podróży nie zmarnowali, zrobiliśmy pętlę.”

 

c.d.n. w kolejnym odcinku- szczegóły treningu Filipa z Talarem oraz nagranie jego efektów