Dykteryjka pisana od siebie o:
O odpowiedzialności, o drodze do celu, o zwycięstwach i o porażkach. Że czasami jest super. Że czasami jest nie tak, zupełnie nie tak. Że czasami zdarzają się kontuzje. Że wtedy pojawia się niepewność. I, że to jest najgorsze.
Jak to jest, kiedy coś się zatrzyma, zepsuje, zniknie. Trudno to sobie wyobrazić jak to jest.
Żyjemy w rytm pór roku, bicia serca, sekund odmierzanych przez cyferblat. Ciągle coś planujemy. Taki rytm, cykliczność, powtarzalność daje poczucie bezpieczeństwa. Przyszłość staje się przewidywalna. Można zacząć planować, działać, budować. Często najtrudniej podjąć decyzję i zrobić pierwszy krok. Potem nabieramy rozpędu, rozmachu, wydaje się, że już nic i nikt nas nie zatrzyma. Pojawia się CEL. Życie nabiera koloru. Nawet nie dopuszczamy myśli, że to może się kiedykolwiek skończyć.
Większość mojego życia toczyła się takim właśnie rytmem. Jak u nomadów pory roku decydowały, gdzie żyłem i co robiłem. Wiosną były to skały, latem i jesienią wspinaczki w mokrych lub wygrzanych słońcem urwiskach, zimą przebijałem się przez zalodzony górski pancerz. Życie kręciło się wokół gór. Nie było łatwo, nie było lekko ale było czadowo. Wspinanie nabierało wymiaru metafizycznego. Sukcesy i porażki, radości i dramaty wszystko to było niesamowicie spójne. Brak jednego z tych elementów bardzo zubożyłby sens wysiłku i poświęcenia. Byłem gotowy zapłacić za to każdą cenę. Nie wyobrażałem sobie, że można inaczej.
Nagle ktoś przestawił zwrotnicę. Jak w wieczornej mgle zaczęły znikać górskie olbrzymy. Trzeba było wyruszyć w kolejną podróż, ale już z innego peronu. Krajobraz się wypłaszczył, trudno było spojrzeć poza horyzont. I tak za oknem pojawiły się konie. Na początku dwa. Ot takie maluchy. Jak kwiatki do kożucha. Nie bardzo wiedziałem co z nimi robić. Próbowałem się cieszyć tym, że są. Kiedy skończyły się góry trudno było żyć w cieniu Everestu. Pojawiały się inne konie, różne jak pory roku. Nasz dom, nasze miejsce nazwaliśmy 4 konie, for horses. Bardzo chciałem, żeby to było centrum wszystkiego, żeby znowu wszystko kręciło się dookoła tego. Ale czego? W górach było to WSZYSTKO. Teraz jednak zaczęło się robić jakoś nijakoś. Brakowało koncepcji jakiegoś celu, czegoś co pozwoliłoby naprawdę pogalopować, ponownie złapać rytm. Wtedy dowiedzieliśmy się o takiej dyscyplinie jak Sportowe Rajdy Konne.
Sport w górach nie istnieje. Walka z żywiołem nie ma sensu. Czasami miałem szczęście i w znośnych warunkach udało mi się zdobyć szczyt. Czasami kiedy zrobiły się straszne warunki miałem olbrzymie szczęście wycofać się z drogi na szczyt i uratować życie. W którym przypadku byłem większym bohaterem, prawdziwym zwycięzcą. ZWYCIĘŻYĆ ZNACZY PRZEŻYĆ. Z tym chyba nikt nie dyskutuje.
Sport w jeździectwie to zupełnie coś innego. Tutaj wszystko można zmierzyć, ocenić, policzyć. ZWYCIĘŻYĆ ZNACZY UKOŃCZYĆ to dewiza Sportowych Rajdów Długodystansowych. Dystans jest tak długi i tak morderczy, że ukończenie go to prawdziwa loteria. Wydaje się jednak, że jest to konkurencja najbliższa naturze koni. Są to zwierzęta wielkich przestrzeni. Trasy zawodów przebiegają przez miasta, wioski, łąki i lasy. Jest to też dyscyplina najbliższa naszemu sercu. Podporządkowaliśmy jej nasze życie.
A jaki wpływ ma nasza pasja, nasze hobby na codzienne życie naszych koni? Kiedy zaczyna się sport ich codzienność zmienia się diametralnie. Kalendarz zawodów związany jest z ciągiem wyjazdów. Treningom podporządkowany jest rozkład dnia. Na początku jest z tym problem. Częste treningi, czasami samotnie dwa razy dziennie i zwiększający się wysiłek są powodem stresu. Z czasem udaje się do tego przystosować, wpasować w ten rytm być może nawet go polubić. Koń sportowy to nie tylko mięśnie. Bez zdrowej konstrukcji psychicznej i odporności na stres trudno jest walczyć.Samą pracą mięśni się nie wygrywa.
Znam wielu bardzo dobrych wspinaczy, którzy na początku kariery po prostu się bali. Nie był to paniczny strach ale nie byli też odważnymi wspinaczami. A w górach trzeba być odważnym, bardzo odważnym. Z czasem ich waleczne serce brało górę nad niepewnością. Determinacja, konsekwencja i tytaniczna praca, pozwalały na podejmowanie coraz bardziej ambitnych i ryzykownych celów. Jest to jednak proces który musi trwać. Drogi na skróty nie ma. Cudowne dzieci nie wspinają się w północnych ścianach. Młode konie nie startują na 160 km. Do tego trzeba dojrzeć.
Znamy wiele wybitnych koni, których początki były podobne. Coś się jednak zadziało, że to one przeszły do historii. Splot wielu, wielu szczęśliwych okoliczności. W sporcie jak i w górach trzeba mieć do tego serce. I trzeba mieć szczęście. Po prostu.
Jeździectwo to sport zespołowy i to dosłownie. Nie ma takiej możliwości żeby wygrał samotny koń bez jeźdźca lub jeździec bez konia. Metę musimy ukończyć wspólnie. Dobry jeździec nic nie znaczy bez dobrego konia. Dobry koń nie osiągnie sukcesów bez dobrego jeźdźca.
Decydując się na uprawianie sportu jeździeckiego ponosimy odpowiedzialność za nasze konie. W końcu jest to nasz pomysł, nasza koncepcja. Koń nie ma takiej siły przekonywania, żeby namówić swojego jeźdźca na wyścig. Staramy się robić wszystko jak najlepiej, żeby było bezpiecznie i żeby osiągnąć sukces. Planujemy kolejne zawody, mamy przemyślany każdy element treningu. Kupujemy super sprzęt, najlepsze jedzenie i suplementy. Wydaje się, że wszystko jest pod kontrolą. Startujemy na coraz dłuższych dystansach, biegamy szybciej i szybciej. Jesteśmy lepsi coraz lepsi z czasem chcemy być najlepsi. Życie jednak pisze swój scenariusz. Często nas zaskakuje.
Przed wspinaczką musimy mieć plan działania. Przestudiować trasę, przygotować sprzęt, jedzenie, ustalić dead line. Jeżeli idziemy z partnerem musimy zgrać wspólne tempo. Jeżeli jest od nas słabszy bierzemy na siebie ciężar prowadzenia. Trzeba nauczyć się podejmować decyzje i brać za nie odpowiedzialność.
Jednak blisko wierzchołka zaczyna działać MAGIA SZCZYTU. Zdrowy rozsądek przy niej nic nie znaczy. Bezpieczną godzinę odwrotu łatwo zamienić na bilet w jedną stronę. Często brakuje wtedy sił i czasu, żeby wrócić w doliny.
Podobnie jest na zawodach. W ferworze walki ulegamy emocjom, przestajemy wsłuchiwać się w naszego konia. Wciskamy gaz do dechy. Najniższą cenę jaką zapłacimy za taką jazdę będzie eliminacja. Dopiero jak opadnie kurz i ochłoniemy zdajemy sobie sprawę jakimi jesteśmy szczęściarzami. Nabieramy pokory. Następnym razem popełnimy inne błędy. Nauka musi kosztować.
Nieustannie przeplata się sukces z porażką, radość z dramatem, udręka z ekstazą. Wszystkich bitew wygrać nie można. Najważniejsze, żeby się nie poddawać. Trzeba poznać smak zwycięstwa i porażki. Taki jest sport. Po prostu.
Ale kontuzje? Tego nie było w umowie. Jak z nimi dalej żyć?
Czekajcie na kolejny odcinek, ciąg dalszy nastąpi…
Leave A Comment