(Saszka- jego historię i pierwszą część opowieści znajdziecie tutaj: http://czarodziejskagora.eu/saszka/)
Przez parę kolejnych dni daliśmy Saszce spokój. Pozostał na round penie z Tyliczem starszym spokojnym koniem. Mieliśmy nadzieję, że Tylek wpłynie kojąco na skołatane nerwy.
Na początku wszystko go przerażało. Wiatr, biegające za ogrodzeniem konie, szczekające psy, dosłownie wszystko. W takich sytuacjach często wpadał w panikę i wtedy galopował bez opamiętania. Nie pozwalał do siebie podejść i nie można było go dotknąć.
Nie naciskałem.
Wchodziłem powoli do środka i oswajałem go z moją obecnością.
Z Tylkiem szybko się zaprzyjaźnił i mógł się za niego chować kiedy próbowałem się do niego zbliżyć. Stawiałem przed nim wiadro z jedzeniem a on odskakiwał i odbiegał. Po paru dniach dystans się skracał.
Po tygodniu czekania nastąpił pierwszy dotyk. Była to niesamowita chwila. Kiedy skończył jeść podszedłem i zabrałem wiadro. Jak zwykle odskoczył na parę metrów. Jednak tym razem zostałem na miejscu. W jednym ręku miałem puste wiadro a drugą wyciągnąłem w bok. Czekałem. Po paru minutach powolutku zaczął do mnie podchodzić. Na sztywnych nogach, z rozszerzonymi chrapami, zatrzymując się co krok wydawał z siebie dziwne odgłosy. Nie próbuję nawet zgadywać co dzieje się teraz w jego głowie. Co może być siłą napędową pchającą go w moim kierunku. Po dziesięciu minutach zatrzymuje się. Stoję do niego tyłem ale dokładnie wiem co robi. W jednej ręce trzymam puste wiaderko a drugą mam wyciągniętą. Mijają kolejne minuty. W końcu na ułamek sekundy dotyka chrapami mojej wyciągniętej dłoni i odskakuje.
Takie chwile długo się pamięta. Ledwie wyczuwalny dotyk. Mam nadzieję, że to przełomowy moment.
Pamiętam jak Gyula Mészáros opowiadał o pewnej klaczy, z którą pracował. Za jej pierwszym dotykiem czekał prawie dwa miesiące. Twierdził, że warto czekać na ten pierwszy raz, żeby inicjatywa wyszła od konia.
Potem poszło już łatwiej. Kilka razy dziennie podchodziłem do niego i go głaskałem. Głaskanie to za dużo powiedziane. Dotyk ciągle powoduje emocje. Nie wiem dlaczego. Wysoko podniesiona głowa, mięśnie napięte do granic możliwości, drżenie skóry kiedy zbliżam dłoń. Mentalna i fizyczna gotowość do ucieczki. Do ucieczki, ale przed czym?
Dla większości koni dotyk i głaskanie nie jest problemem. Myślę, że sprawia im to przyjemność.
Są jednak konie, które nie przepadają za takimi pieszczotami. Przyczyn może być wiele.
W przypadku Saszki przyczyną jest strach. Każdy szybszy ruch ręki, wyżej podniesiona dłoń powoduje ucieczkę. Wiem, że potrzeba mnóstwo czasu, żeby to zmienić.
Kolejne dni poświęcam na budowanie zaufania. Spędzamy razem mnóstwo czasu. Kiedy podchodzę do niego, a on ucieka niespiesznie podążam za nim. Kiedy się zatrzymuje ja również staję. Po chwili robię krok w jego stronę, a on znowu odchodzi. Z dnia na dzień jest lepiej. Postoje się wydłużają, a ucieczek jest coraz mniej. Dystans między nami zmniejszył się znacznie.
W końcu w czasie takich postojów Saszka zaczyna do mnie podchodzić. Zbliża się, powącha wyciągniętą dłoń ,a potem odchodzi. Czasami daje się pogłaskać. Ciągle jest zdenerwowany. Nie jest w stanie się przy mnie odprężyć.
Po dwóch tygodniach zaczynamy pracę na wolności. Próbuję zwracać jego uwagę na sobie. Na razie tylko tyle. Każda minimalna presja powoduje szalony galop. Staram się decydować o kierunku biegu. Szybko ustalamy sygnały. Tak, Saszka jest szybki. Reaguje błyskawicznie. Pracując z nim trzeba się maksymalnie koncentrować.
I znowu mija parę dni. Tempo spada, zmiana kierunku nie jest już problemem. Pracujemy z większym spokojem.
Podchodzę i dopinam linę. Właściwie nie dopinam tylko przekładam przez kółko kantara. Opowiadali mi na Partynicach, jak trudno było go prowadzić. Dwóch silnych mężczyzn nie było w stanie go utrzymać. Nie chcę z nim walczyć. Jeżeli spanikuje pozwolę mu uciekać. Kładę linę na otwartej dłoni. Saszka tradycyjnie na sztywnych nogach w pełnym napięciu podąża za mną grzecznie. Przechodzimy powoli pół koła i stajemy. Wystarczy. Wyciągam linę z kantara i Saszka natychmiast ucieka. Ale był dobry dzień.
Problem zaczyna się kiedy próbuję pracować z prawej strony. Absolutnie nie pozwala mi przejść na tę stronę. Robi wszystko, żeby widzieć mnie lewym okiem. Domyślam się, że wszystko robiono z nim z lewej strony. Dlatego tak trudna jest druga strona. Nie chce iść, wpycha się albo ucieka. Nie mogę się denerwować. Powoli i spokojnie. Muszę za nim poczekać.
Ciągle kontroluję swoje emocje. Ciągle zadaję sobie pytanie jakie emocje mi wtedy towarzyszą. Nie ważne co robi Saszka, w takim stanie w jakim jest obecnie praktycznie zachowuje się nieobliczalnie. Ale jakie emocje wtedy mi towarzyszą? Czy się złoszczę, czy się denerwuję, czy jestem zadowolony? Takie pytania muszą mi towarzyszyć. Tylko wtedy mogę ocenić swoje emocje.
Próbuję wielu rzeczy. Wpuszczam do round penu dodatkowo dwa, trzy konie. Cztery, pięć koni na małym obszarze. Pracuję z nimi na linie na różnej energii i odczulam na wiele rzeczy. Saszka znajduje się obok. Obserwuje. Na początku się płoszy, ale po pewnym czasie podchodzi do siatki z sianem. Spokojnie zajada. Świszczący bat dwa metry od niego nie robi już żadnego wrażenia. Może metoda poprzez naśladowanie da jakieś efekty.
Chciałbym, żeby jak najszybciej mógł biegać po pastwiskach z całym naszym stadem. Na razie nie jest to możliwe.
fot. Dominik Doliński
Leave A Comment